English
Varia

Prawdziwe męstwo reż. Ethan Coen, Joel CoenPrawdziwe męstwo reż. Ethan Coen, Joel Coen
Jakub Wencel: Dyliżans zatrzymany

Niezwykle często w tekstach krytycznych dotyczących ostatniego obrazu braci Coenów podkreślano, obok zaskakująco ciepłych słów kierowanych pod adresem samego filmu, fenomen jego zaskakującej popularności, mierzony między innymi w zainkasowanych setkach milionów dolarów. "Prawdziwe męstwo" bryluje w korytarzach współczesnego przemysłu filmowego jako klejnot retro, konstatujący nierozerwalny związek głównego nurtu gatunkowego kina ze swoimi korzeniami, napęczniały błyszczącą jedynie w określonych kontekstach symboliką. Symboliką nie byle jaką - bo odwołującą się do jednej z najświętszych, najsilniej ugruntowanych historycznie tradycji amerykańskiego kina. W dodatku jednej z najbardziej atrakcyjnych, jeżeli chodzi o kryteria widowiskowości i łatwości oparcia na narracyjnym kręgosłupie i funkcjonującej na niemal wszystkich frontach zdolności kulturotwórczej kina. Jakby tego było mało, gdzieś w poprzek tych przecinających się tropów ciągnie się dla widza nieskończona ilość osobistych poszlak, uruchamiających dodatkowy poziom oglądania "Prawdziwego męstwa" - oparty na sentymencie, utajonym szacunku dla uporządkowanych, estetycznych form opowiadania historii i wreszcie psychologicznej stabilizacji, wyrażającej się w obserwowaniu bohaterów wyłącznie dojrzewających, jedynie nabierających pełniejszych rysów twarzy, które znamy już doskonale od początku fabuły.

Wnioski wydają się więc oczywiste - marketingowo film jest bronią niekonwencjonalną, opartą na zaspokojeniu intuicyjnie przewidzianych potrzeb współczesnej publiczności. Kluczem do rozwinięcia tak postawionego zagadnienia jest bez wątpienia zrozumienie współczesnej kondycji amerykańskiego kina gatunkowego. To z kolei, dawno już oddalone zarówno od rozwijania rygorów złotej ery Hollywood, ale i ekspresji krytycznej, polemicznego, często ironicznego spojrzenia na funkcjonujące w filmie konwencje, znalazło swoje miejsce spełniając rolę wyłącznie komercyjną. Taka redukcja nie mogła zajść w takim tempie bez galopującego postępu technicznego, mającego obecnie swoje apogeum w fetyszystycznie wykorzystywanej trójwymiarowości obrazu. Oczywiście praktyczne ramy przedsięwzięcia (do których wzbogacenie filmu o taką technologię z pewnością należy) nie przesądzają o całości projektu - choć mogą hamować jego potencjał sukcesu rynkowego. Bez przesadnej ostrożności można więc stwierdzić, że przyczyniły się one do (uogólniając) degradacji tożsamościowej kina gatunkowego (pomijam tutaj kwestię jakościową, prowadziłoby to do zupełnie innej dyskusji), zarzucania wykształconych przez lata konwencji (lub - analogicznie - zaniechania ujęcia tematu zgodnie z modłą postmodernizmu, w postaci parodii lub pastiszu) na rzecz rozwiązań dających przede wszystkim pole do popisu dla efektów specjalnych. W efekcie ubywa esencji, bogactwa filmowych środków wyrazu; gatunkowe kino cierpi ergo na komercjalizacji najbardziej, bo staje się mniej gatunkowe - co wydaje się w pewien sposób złośliwą ironią losu, zważywszy na naturalne wydawałoby się stwierdzenie, że rozwój filmowych technologii powinien iść przecież w parze z rozwojem środków wyrazu.

Takie zarysowanie kontekstu jest oczywiście pewnym uogólnieniem, ale pozwala rozpoznać w rzeczywistości jakich pojęć "Prawdziwe męstwo" zdołało jednak odnaleźć swoje miejsce. Trzymając w rękach klucz, wkładamy go do zamka i zaglądamy do szkatułki. Ostentacyjna, przesadnie wyeksponowana (idealnie czyste zdjęcia, manieryczny pedantyzm w prowadzeniu historii z jednostajnym rytmem) staromodność opowieści w niemal każdym względzie, zarówno scenariuszowym jak i czysto reżyserskim, realizacyjnym jest w jawną antytezą reguł rządzących dzisiejszym kinem gatunkowym. Przygoda czternastoletniej Mattie Ross, nawet na poziomie książkowego oryginału, jest - posługując się filmową analogią - przykładem literackiego zastosowania żelaznej zasady niewidzialności kamery, wyjętej wprost ze Złotej Ery Hollywood na grunt mechanizmów rządzących budowaniem opowieści. Każde zdarzenie jest naturalną konsekwencją poprzedniego w rytm ustanawiającej rzeczywistość arche. Faktyczną misją jest tu albo dojrzewanie do archetypu, co robi Mattie Ross, albo odkupienie, co zaakcentowane jest przede wszystkim w utajonej początkowo doniosłości postaci Roostera Cogburna.

Jeszcze silniej dostrzegalne jest to samej filmowej adaptacji, co jest w pewien sposób konieczną konsekwencją zdecydowanie bardziej naturalistycznego charakteru medium srebrnego ekranu. Łatwiej ukryć rzeczywistość za pojęciami, językiem - kino (oczywiście te wolne od eksperymentów formalnych) dążąc mimowolnie do quasi-dokumentalizmu w ramach aparatu pojęciowego danego świata, jest dużo wrażliwszym (albo wrażliwość ta jest bardziej oczywista - przez swoją wizualność) gruntem dla konstrukcji fikcyjnych rzeczywistości. Pierwszy zwiastun oczywistości w uniwersum "Prawdziwego męstwa" jest jednak stricte literacki - jest to pierwszoosobowa narracja, która prowadzona dodatkowo z tak odległej czasowej pespektywy narzuca nam patrzenie na snutą opowieść w kategoriach mitu, triumfalnej pieśni. Na przedstawiane wydarzenia, chcąc nie chcąc więc patrzymy oczami czternastoletniej Mattie Ross, co niesie za sobą szereg konsekwencji w jego interpretacji. Kusi, żeby potraktować całe jej świadectwo jako fantazję dziecka, tyle że fizycznie na tyle dojrzałego, by mogło naprawdę uczestniczyć w relacjonowanych zdarzeniach. Byłoby to jednak zbyt proste - redukowałoby całą niezmiernie ciekawą, podejrzanie oczywistą jednoznaczność opowieści do idealistycznej baśniowości. Relacja Mattie ujmuje jednak rzeczywistość bez żadnych upiększeń.

Konstruuje ona swoisty kręgosłup, wzdłuż którego mogą później dorastać, dojrzewać inni bohaterowie. Sama staje się posłańcem ideałów, które muszą zostać przywrócone; a dokładniej obudzone w dwóch skrajnie odmiennych osobowościach - strażniku Teksasu LaBoeufie i Roosterze Cogburnie. Jest ona katalizatorem; doprasza się między wierszami przywrócenia instytucji szlachetnej gatunkowości. Chce, by postaci nabrały cech godnych własnych archetypów i przestały być własnymi karykaturami; wypalonymi antybohaterami. Nie znaczy to z drugiej strony, że narracja Mattie jest jedynie technicznie istniejącym szkieletem dla osadzenia na nim innych wątków - sama dziewczynka również przemierza drogę od pyskatej, pałającej zemstą za śmierć ojca chłopczycy, aż do zdającej sobie sprawę ze swojego położenia, do szpiku kości przerażonej niewinnej istoty. I - dzięki samoświadomości - staje się to bynajmniej regresem, ale właśnie największym świadectwem tytułowego prawdziwego męstwa.

Na pierwszy plan wysuwają się tu jednak postacie Roostera Cogburna i LaBoeuffa; to oni błyszczą w przepięknie sfilmowanych plenerach amerykańskich prerii, nie tylko dlatego, że w ich rolę wcielają się jedne z najpopularniejszych gwiazd współczesnego kina. To wokół nich kręci się również cała historia - ich dojrzewanie idzie w parze z kiełkowaniem happy endu opowieści, uporządkowaniem niedokończonych porachunków i zwycięstwem sprawiedliwości. Mattie, choćby starała się z całych sił osiągnąć swój cel na własną rękę, nie miałaby nawet części środków potrzebnych do jego osiągnięcia. Nie w świecie, gdzie jedyną uprawomocnioną siłą sprawczą, imperatywem do zmiany jego porządku, jest kowboj. Cogburn jest wręcz personifikacją takiej potencji, przypieczętowanej latami doświadczenia. Stojące mu na drodze do jej urzeczywistnienia zepsucie okazuje się jedynie pozorne, spowodowane wypaleniem realiami brutalnej rzeczywistości. Specyficzna relacja z młodą, kipiącą uczciwością dziewczynką okazuje się czynnikiem korygującym przede wszystkim jego samego, ale w dalszym ciągu także i same realia. To on w tej znajomości jest na płaszczyźnie interpretacyjnej de facto podopiecznym, a Mattie mentorką. Cogburn pozostaje jedynie czymś w rodzaju narzędzia sprawczego; ciągle dojrzewającej, urealniającej się projekcji, uosabiającej proces przywrócenia ideałów (przebiega to w jego przypadku dwustopniowo - ideały przywraca samemu sobie i w następnej kolejności światu). Dziewczynka jest tutaj celowo osobowością zupełnie niewesternową, niepasującą do realiów sytuacji, w której się znalazła - oprócz oczywistej komplikacji faktury fabularnej, zabieg ten podkreśla sens całej jej roli; nie jako bohatera czynnego, ale raczej podszeptującej z tylnego siedzenia szarej eminencji reprezentującej sumienie postaci, świata i w szerszym kontekście całej opowieści jako westernu.

1 2  
Moje NH
Strona archiwalna 11. edycji (2011 rok)
Przejdź do strony aktualnej edycji festiwalu:
www.nowehoryzonty.pl
Nawigator
Lipiec 2011
PWŚCPSN
181920 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31
Skocz do cyklu
Szukaj
filmu / reżysera / koncertu
 
Kalendarium Indeks filmów Mój plan Scena T-Mobile Music
© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
www.nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera