Uruchamiamy nową zakładkę, która powinna Was zainteresować. Oddajemy głos nowohoryzontowym selekcjonerom. Chcemy przyjrzeć się ich pracy, poznać myśli, motywacje i wybory, które potem ukształtują wrocławski program. Będziemy ich podglądać na światowych festiwalach, w których biorą udział, męczyć pytaniami po powrocie, wysłuchamy, zapiszemy i opublikujemy. Wszystko po to, żeby wiedzieć więcej.
Trwa właśnie Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Rotterdamie (21.01-1.02.2009).
"MFF w Rotterdamie odwiedza co roku prawie 400 tys. widzów - żaden inny festiwal filmowy w Europie nie ma takiej publiczności. Impreza przeszła długą drogę od 1972 roku, kiedy na otwarcie pofatygowało się 16 osób. Pozostała jednak wierna ideałom nieżyjącego już założyciela Huberta Balsa. Na początku lat 70. doki wielkiego portu w Rotterdamie należały do nielicznych miejsc w Europie, gdzie można było zobaczyć skandalizujące filmy Warhola i perwersyjne obrazy Robbe-Grilleta, czy organizować pokazy filmów ze striptizem na żywo. Pokazywano tu kino azjatyckie, na długo zanim trafiło do konkursów wielkich festiwali. Do stałych bywalców należeli Fassbinder, Wenders, Saura i Pasolini.Dzisiaj ambicją Rotterdamu jest prezentacja kina autorskiego, a jego dumą - najlepszy w świecie konkurs debiutów i drugich filmów. Organizatorzy zrezygnowali z pokazywania w konkursie filmów mistrzów, stawiają na innowacyjność, różnorodność i bezkompromisowość".
Tak pisał kiedyś o Rotterdamie w korespondencji dla Gazety Wyborczej bywalec festiwalu Piotr Kobus (Mañana). Czy wiele się zmieniło? Dziś naszym wysłannikiem jest jeden z nowohoryzontowych selekcjonerów, początkujący na rotterdamskim gruncie - Jan Topolski. Zachęcamy Was do śledzenia jego ścieżek. Nim jeszcze festiwal w Rotterdamie wybrzmi, Jan Topolski udaje się w podróż do Budapesztu, by oglądać i wybierać dla nas filmy tegorocznego Tygodnia Kina Węgierskiego.