Wasz korespondent wojenny znów na linii frontu. Nim przejdę do opisu walk na poszczególnych jego odcinkach, szturmów, potyczek i forteli, jeszcze ogólny rzut oka na strategię. Z przykrością muszę rozwiać mit (jeśli istnieje) o stuprocentowej racjonalności w dokonywaniu wyboru festiwalowych filmów. Można doń podejść na dziesiątki sposobów, z których wymienię tylko kilka, od bardziej do mniej oczywistych. Zresztą tak samo pewnie układacie swój program na NH, czy nie?
A więc, po pierwsze, na wiedzę: znani reżyserzy, oczekiwane premiery. Po drugie, na węch: intuicja, plotki, szepty, brawa. Po trzecie, na propagandę: katalogowe ochy i achy nad tytułem. Po czwarte, na sekcję: konkurs (tu: VPRO Tiger Awards) albo inne (tu: po reformie tylko trzy - odkrycia w Bright Future, mistrzowie w Spectrum i tematyczne Signals). Po piąte, na atlas: region, kultura, religia. Po szóste, na czas i miejsce: tak, tak, wciskamy, co się da tam, gdzie nam zostały okienka po odhaczeniu ważniejszch filmów. Po siódme, na nastrój: siedmiogodzinne na rano, horrory na noc, w środku coś lekko komediowego, ew. mały dramat po obiedzie. Po ósme, na pomyłkę: nie patrzymy na numer sali, nie wychodzimy po rozpoznaniu błędu, nie reagujemy na zmiany programu. No, to chyba główne pomysły, oprócz monety, kości do gry, księgi wróżb, rekomendacji z windy i toalet, spóźnień i przyspieszeń.
Co do taktyki, to może o trzech sprawach. Najogólniejsza to sekcja, czyli konkurs (który odwiedzam także dlatego, że będę pisał relację do marcowego "Kina"). Bardziej wąska to zjawisko, czyli trzy bardzo różne found-footage (technika tworzenia filmu ze składników, pochodzących z innych filmów). Po trzecie, zbliżenie na jeden dziwny film, który chyba warto jakoś podkreślić. Piszę to naprawdę na gorąco i szybko, nie tylko dlatego, że cappucino mi zaraz wystygnie, a dziennikarz za mną zabije za zajmowanie komputera. Na gorąco i szybko, więc spontanicznie, bez zaokrąglania myśli. To tematy na dziś, a w ostatnim odcinku - więcej o Young Turkish Cinema na IFF Rotterdam. Będę pisał z Węgier, bo w końcu bliżej do Turcji. Ale też dlatego, że przelatuję na kolejny festiwal, Magyar Filmszemle - tygodniową prezentację tamtejszej produkcji.
Tymczasem właśnie obejrzałem dziesiąty z czternastu filmów ubiegających się o słynnego Tygrysa. I jestem rozczarowany. Przeciętniactwo, przeciętniactwo. Niemal żadnych odkryć czy nawet prób nowatorstwa. Interesujące streszczenia i początki - banalne rozwinięcia i mało wniosków na finał. "A l'ouest de Pluton" (reż. Henry Bernadet, Myriam Verreault, Kanada 2009) to typowa miejska historia o imprezujących i/lub zagubionych nastolatkach, w sam raz na Warszawski MFF. "Breathless" (reż. Yang Ik-June, Płd. Korea 2008) to "nietypowy" gangsterski melodramat nieco w stylu wczesnego Park Chan-woka, ale mniej humoru. "Sois sage" (reż. Juliette Garcias, Francja 2008) to świetnie zagrana, ale jednak konfekcja z działu europejski-dramat-psychologiczny-kameralny o alienacji i traumie. Z tej grupy bardzo na plus wyróżniają się "Turistas" (reż. Alicia Scherson, Chile 2009), faktycznie oryginalna przypowieść o statecznej mężatce, która zmuszona okolicznościami rozpoczyna dziwne życie w rezerwacie przyrodniczym. Trudno mi to teraz zracjonalizować, ale film jest absolutnie magiczny i czarujący. Dialogi? Humor? Szczegóły? Zaskoczenia? Tak, i jeszcze więcej. Jakieś inne spojrzenie, z niczym nieporównywalne.
Co do found footage'u, to widziałem trzy bardzo różne filmy. "Mock up on Mu" (reż. Craig Baldwin, USA 2008) to arcydziełko! Autor z niewielką ilością dokrętek, zmontował całą fabułę (sic!) z fragmentów klasyczno-kiczowatych filmów s-f i noir oraz muzyki z lat 40-70. "FILM IST. a girl and a gun" (reż. Gustav Deutsch, Austria 2009) to kolejna odsłona wielkiego cyklu archiwaliów. Tym razem trawestacja powiedzenia Godarda - co potrzebne jest do filmu. Niesamowite pornosy z archiwum Keynesa z lat 30. (sic!) i genialna muzyka, aczkolwiek montaż intelektualny czasem na poziomie Freuda dla nauczania początkowego (dzieci-bomby, rakiety-penisy). Wreszcie najmniej oryginalne "La mémoire des Agnes" (reż. Luc Bourdon, Kanada 2008) - czasem sentymentalny, a czasem po prostu bezbarwny, bo zbiorowy i oświatowy, filmowy portret Montrealu.
Na koniec całkowite zaskoczenie. "Ecce Momo!" (reż. Anastas Charalampidis, Grecja/Rosja 2008), strumień świadomości, wyznanie megalomana, spowiedź introwertyka, dwugodzinny monotonny głos z offu, na wizji banalne scenki z Petersburga, miks muzyczny od chorałów po rock, egocentryk przeciw światu, ekshibicjonista i ekstrawertyk. Tradycja Mekasa, van der Keukena, Caouette'a. Moje reakcje i uczucia skaczą od podziwu dla młodego Grekorosjanina do całkowitej nienawiści, żeby dojść do zobojętnienia, a w końcu do poczucia jakiejś pełni. "Film jako ekran duszy" - przypomina się powiedzenie Bergmana. Film jako poznanie? Film jako rozmowa? Na pewno film jako przeżycie i jako dzieło totalne. Do usłyszenia pojutrze.
środa 28.01.2009