Moje nowe horyzonty - felietony Romana Gutka w Gazecie Wyborczej
Jennifer Reeves - reżyserka nowohoryzontowa
10 maja 2009
null
« nowsza lista starsza »

Fajnie być w kinie zaskakiwanym. Najbardziej lubię takie sytuacje, kiedy oglądam film zrealizowany przez zupełnie mi nieznanego twórcę i doznaję prawdziwego olśnienia. Takie chwile nie zdarzają się często, ale jak już są, to dają wielką frajdę. Jednym z takich olśnień był film The Time We Killed nieznanej mi Jennifer Reeves, 33-letniej wówczas, urodzonej na Cejlonie niezależnej artystki z Nowego Jorku. Po raz pierwszy widziałem go na berlińskim festiwalu w roku 2004. Już po kilkunastu minutach projekcji wiedziałem, że jest to "mój film". Autorka mówi w nim o ważnych sprawach, wykorzystując w pełni możliwości jakie daje język filmu. Bohaterką jest pogrążona w depresji młoda kobieta (w tej roli poetka Lisa Jarnot), która choć stara się zachować dystans do świata zewnętrznego - czyli tego, co znajduje się poza jej nowojorskim mieszkaniem - jednak nie może zupełnie powstrzymać go przed wdzieraniem się w jej codzienność. Czasem jest to informacja o jakimś morderstwie lub samobójstwie w mieszkaniu obok, innym razem obrazy samolotów rozbijających się o Word Trade Center. Widzimy jak kobieta próbuje pisać, analizuje swój stan psychiczny, usiłuje przezwyciężyć powracające wspomnienie próby samobójczej. Rytm tego filmu podporządkowany jest świadomości bohaterki, dzięki czemu dzieło jest szalenie subiektywne, otwarte i pozostawia widzom wiele możliwości interpretacji.

The Time We Killed jest idealnym wręcz przykładem filmu nowohoryzontowego. Oddajmy głos reżyserce: "Określam siebie mianem artystki awangardowej, bo zgłębiam i drążę możliwości estetyczne i wizualne, jakie daje film. Nie podążam utartym szlakiem, nie realizuję gotowych scenariuszy. W The Time We Killed połączyłam fragmenty dokumentalne, sceny wyreżyserowane i improwizacje w jedną całość: poetycką, subiektywną, dającą złudzenie fikcji. Jak w psychoanalizie, dzięki towarzyszącej obrazom opowieści składającej się z wolnych skojarzeń i myśli, poznajemy historię podświadomych zmagań mojej bohaterki".

Przed pięcioma laty ten trudny, czarno-biały film, będący pierwszym pełnometrażowym utworem w dorobku Reeves, był pokazywany na festiwalu i zajął drugie miejsce w plebiscycie publiczności, co świadczy o znakomitych gustach naszej publiczności. Reżyserka bardzo ucieszyła się z dobrego przejęcia swojego filmu. Utrzymywałem z nią kontakt przez jakiś czas, ale korespondencja urwała się. Doszło jednak do kolejnych spotkań. Najpierw w październiku ubiegłego roku na festiwalu w Vancouver zobaczyłem najnowszy projekt Jennifer - film When It Was Blue. Po raz kolejny zaskoczenie i zauroczenie. Tym razem przez ponad godzinę oglądamy dziewicze krajobrazy, na które Jennifer nałożyła malowane przez siebie abstrakcyjne formy, oraz słuchamy kompozycji autorstwa pracującego na co dzień z Laurie Anderson, islandzkiego muzyka i kompozytora Skúli Sverrissona.

Jeszcze mocniejszym doświadczeniem było moje drugie spotkanie z When It Was Blue na tegorocznym festiwalu w Berlinie, gdzie na żywo grał do filmu sam kompozytor (taki sam pokaz będzie miał miejsce również we Wrocławiu, gdzie do filmu Skúli Sverrisson zagra z dwoma innymi muzykami). W kinie czułem się, jakbym płynął - zupełnie jak podczas medytacji zen. Obrazy i muzyka wywoływały we mnie ciąg różnych skojarzeń, a przy tym miałem przez cały czas poczucie najczystszej przyjemności. W jej przypadku mamy do czynienia z kinem bardzo silnie sprzężonym z muzyką, opartym na powtarzalności i zrytmizowaniu obrazów. Nic dziwnego: artystka wychowała się w domu pełnym dźwięków (jej ojciec Jim Reeves był trębaczem jazzowym), a jej filmy często powstawały z inspiracji muzyką. Blisko współpracuje z kompozytorami ścieżek dźwiękowych do swoich filmów, a w czasie ich pokazów z muzyką na żywo, czuje się członkiem zespołu. We Wrocławiu jej filmy zostaną zaprezentowane nie w sali kinowej, ale prawdopodobnie w nowoczesnym klubie muzycznym.

Jennifer Reeves jest reżyserką awangardową, jej twórczość wyrasta z ducha dokonań takich artystów jak Maya Deren, Stanley Brakhage, Kenneth Anger czy Jonas Mekas. Reeves tworzy swoje filmy nie na tak modnym dziś nośniku cyfrowym, ale na tradycyjnej taśmie 16 milimetrów, którą traktuje jako bardzo istotne materialne tworzywo - maluje na niej odręcznie rozmaite abstrakcyjne formy, które łączy ze sfilmowanymi obrazami. Wyświetla je potem z dwóch projektorów, albo dwa obrazy na jednym ekranie obok siebie, jak w Light Work Mood Disorder, albo nakładając je na siebie nawzajem, jak w He Walked Away czy najnowszym When It Was Blue. Bardzo istotna wydaje się tu sama faktura obrazu. Wpływa ona znacząco na zmianę naszej percepcji. Zwraca naszą uwagę na optyczny i mechaniczny charakter filmowego medium.

Jennifer od lat dotyka w swoich filmach problemu seksualności, tożsamości, pamięci. Interesują ją także rozmaite formy transgresji. Zagłębia się w świat dorastania, w wymiarze biologicznym i psychologicznym. Opowiada o poczuciu odmienności, a tym samym również o naszym uwikłaniu w politykę.

Oprócz znanych pełnometrażowych projektów, na festiwalu będziemy mogli zobaczyć także mniej znane filmy krótkie.

Festiwal NOWE HORYZONTY powstał w opozycji do innych festiwali filmowych. Staramy się wychwytywać i pokazywać przede wszystkim to, co odbiega od klasycznie pojmowanego kina narracyjnego, co wręcz przekracza granice kina. W tym roku pojawiła się nawet osobna kategoria konkursowa, w której znalazły się filmy o sztuce. Stąd też obecność we Wrocławiu tak niekonwencjonalnych twórców jak James Benning, autor 13 jezior, który w nowym konkursie przedstawi nowy film Casting a Glance, czy właśnie Jennifer Reeves.

 

Roman Gutek

Gazeta Wyborcza Wrocław, 11 maja 2009.

(na zdjęciu kadr z filmu Light Work Mood Disorder)
 


Co o tym sądzisz? Wypowiedz się na Forum NH!

« nowsza lista starsza »

Strona główna  Po 11.NH  Program festiwalu  Aktualności  Festiwal  Muzyka  Wydarzenia specjalne  Przestrzeń NH  Felietony Romana Gutka  Przyjaciele festiwalu  Kontakt

Strona główna - pełna wersja