Wszyscy na pewno pamiętamy "Filmowca" (Le Filmeur, 2005) Alaina Cavaliera, nagrodzonego w 2005 roku Prix de l'intimité w canneńskiej sekcji Un Certain Regard. Był wydarzeniem 5.NH. Wtedy podejrzewaliśmy, że to nie przypadek, że trzeba być świadomym twórcą i człowiekiem, żeby robić podobne kino. W "Filmowcu" Cavalier budował ze skrawków swoje życie-film. Jego mistrzem mógłby być Jonas Mekas, czołowa postać amerykańskiego undergroundu, nie rozstający się ze swoim Bolexem. Cavalier jest też autorem doskonałych "Historii" (Vies, 2000; oglądaliśmy je podczas 1 edycji festiwalu), opowiada w nich o swoich przyjaciołach, o ważnych dla siebie ludziach (jest wśród nich Orson Welles), filmując ich domy, pracownie, gabinety, miejsca pobytu.
Cavalier (1931) - francuski reżyser, scenarzysta, operator. Studiował historię na Sorbonie i film w szkole filmowej IDHEC (institut des hautes études cinématographiques). Najpierw był asystentem - w 1956 roku u Eduardo Molinaro przy jego krótkometrażówkach, rok później u Louisa Malle'a przy "Windą na szafot" i "Kochankach". Debiutował w 1958 roku krótkim metrażem "L' Américain", jego pełnometrażowy debiut to fabuła, powracająca do czasów wojny w Algierii - "Le combat dans l' île" (Pojedynek na wyspie, 1962). W połowie lat 70. Cavalier skupił się na kameralnych historiach, angażując do nich mało znanych aktorów, często współpracujących z nim przy scenariuszu, jak w "Martin et Léa" (1979). Kameralność połączył z własnymi przemyśleniami, w powolnym rytmie sączącymi się z ekranu, dotyczącymi spraw istotnych - jak w "Un étrange voyage" (1981), filmie nagrodzonym Prix Louis Delluc. Ogromny sukces odniósł filmem, zrealizowanym na podstawie duchowej autobiografii młodziutkiej Karmelitanki, św. Teresy z Lisieux (1873-97) - "Thérèse" z 1986 roku. Otrzymał za niego Nagrodę Francuskiej Krytyki Filmowej, Cezara dla najlepszego filmu, za reżyserię i scenariusz, Nagrodę Jury Ekumenicznego i nagrodę jury w Cannes, był też nominowany do Złotej Palmy. Lata 90. przyniosły kolejne wyróżnienia - m.in. Nagrodę Jury Ekumenicznego w Cannes za "Libera me" (1993) - pozbawioną dialogów i muzyki serię kobiecych portretów. Potem były "Historie" i "René" (2003), aż wreszcie "Filmowiec".
W "Filmowcu" Cavalier często spędza noce w hotelach i ogląda je wtedy dokładnie. Taka tymczasowość bycia fascynuje go i uwiera. Bada sposób, w jaki człowiek za pomocą nieistotnych szczegółów, drobiazgów dopasowuje się do miejsca, zmieniając je. Bywa, że swoją obecnością zmienia je na dłużej. Jak Antonioni. Mieszkał kiedyś w tym samym hotelu, który wybiera Cavalier. Co czuje reżyser, mając świadomość niedawnej, namacalnej obecności wielkiego, podziwianego mistrza? Na ekranie widzimy łóżko z pogniecioną nocną pościelą. Antonioni nie mógł się już wtedy poruszać, nie wstawał z łóżka.
Właściwie nie sposób opowiedzieć tego filmu. Nie posiada klasycznej fabuły, jest zbiorem chwil, drobnych zdarzeń, wypowiadanych przez reżysera myśli, zapisem wartych zatrzymania fragmentów, które go zachwyciły, poruszyły, przeraziły. Wzruszenie miesza się z bezradnością. Trudno uchwycić metodę, którą jest kształtowany, metodę-przepis na autentyczność i na poezję tego filmu w jednym. Jest nieodgadniony. Nie ma w nim lekkości, ale nie ma w nim również ciężaru. To obraz życia nasyconego życiem, filtrowany nieustannie przez osobowość twórcy.
Każdy, znajdujący się w zasięgu wzroku przedmiot, posiada tu wartość. Twarz śpiącej matki, jej słowa w pokoju, w którym wszystko jest do niej podobne, wszystko ma kolor jej oczu, jej skóry. Pomalowany srebrną farbą malutki liść bluszczu. Cavalier zerwał go, idąc ulicą, twierdzi, że był mu przeznaczony. Śmierć Claude'a Sauteta, o której opowiada w barowej łazience, gdyż nikt tak pięknie jak Sautet nie pokazywał w swoich filmach barów i restauracji. Opowiadaniu o chorobie, starości, odchodzeniu, o śmierci towarzyszą codzienne rozmowy, upodobania, owoce, kwiaty, codzienna obecność drzewa, rosnącego na tarasie, karmionych przez żonę ptaków, książek, ludzi, z którymi współpracuje reżyser, z którymi się przyjaźni. Cavalier zanurza nas w swoim-obcym życiu. Co nam to może dać? Może wiarę w jego sens. W sens chwili. Ale brzmi to nazbyt patetycznie. Może nadzieję na czułość, którą życie emanuje. Chwilami.
Podobnej formuły używa Cavalier w swoim ostatnim filmie "Irène" (2009), pokazywanym podczas canneńskiego festiwalu w sekcji Un Certain Regard, wyróżnionym przez Romana Gutka jako osobisty, intymny filmowy dziennik, mówiący w najprostszy sposób o istotnych sprawach. Cavalier z cyfrową kamerą w dłoni sięga w głąb pamięci, do wydarzeń z początku lat 70., by dotrzeć do esencji wypełnionej ciemnymi zakamarkami relacji z Irène, tragicznie zmarłą w wypadku samochodowym miłością swojego życia. Myśl o niej mimo upływu lat pozostaje wciąż świeża, atrakcyjna i niebezpieczna jednocześnie.
Alain Cavalier
Kolejnym filmem, zasługującym na uwagę zdaniem Romana Gutka (jak zapewnia, wciąż siedzi mu w głowie), jest pełnometrażowy debiut młodego serbskiego reżysera Vladimira Perisica (1976) - "Ordinary People", pokazywany w ramach Tygodnia Krytyki. Perisic studiował reżyserię filmową w Belgradzie i w Paryżu. Jego dyplomowa krótkometrażówka "Dremano oko" z 2003 roku była pokazywana w Cannes, otrzymała wiele nagród - na festiwalu szkół filmowych w Monachium - nagrodę dla młodego talentu, na festiwalu filmów krótkometrażowych w Brive - nagrodę publiczności i nagrodę jury, na festiwalu europejskich filmów krótkometrażowych w Breście - dla najlepszego teamu reżyser-operator. To dzień z życia trzynastolatka, prześladowanego przez kolegów za polityczne przekonania ojca.
Roman Gutek: W "Ordinary People" reżyser pokazuje zwyczajność i automatyzm zabijania. Przez trzy czwarte filmu kamera obserwuje niewielki oddział młodych żołnierzy, na odludnej farmie oczekujących na wykonanie jakiegoś zadania. W końcu nadjeżdża autobus z cywilami, z garstką przerażonych sytuacją, bezbronnych wrogów. Żołnierze będą musieli wykonać na nich wyrok.
"Ordinary People" reż. Vladimir Perisic
Screen daily o "Ordinary People" (ang.)
Vladimir Perisic o filmie (franc.)
Agnieszka Szeffel