Dwa pierwsze, pełnometrażowe filmy Marcina Wrony opierają się na identycznej sytuacji narracyjnej. W obydwu filmach młody mężczyzna w swoich najlepszych latach, cieszący się już znacznym sukcesem zawodowym i mogący - jak sądzi z początku widz - liczyć tylko na więcej, nagle staje przed perspektywą bliskiej, nagłej i pewnej śmierci. Do boksera Igora, bohatera Mojej krwi, śmierć przychodzi w postaci raka mózgu. Michała z Chrztu (drobnego przedsiębiorcę, właściciela i dyrektora zakładu produkującego plastikowe okna) nawiedza pod postacią ciążącego na nim wyroku śmierci wydanego przez dawnych kolegów z gangu, których kiedyś zdradził. W obliczu pewnego i bliskiego końca Michał i Igor decydują się na ten sam ruch, każdy z nich próbuje przekazać swojemu najbliższemu przyjacielowi swoją pozycję społeczną, wszystko, co dzięki niej posiada, oraz rodzinę: partnerkę i jej dziecko (czy też, biorąc pod uwagę stosunek do tej sprawy samych bohaterów należałoby napisać, że każdy z nich pragnie przekazać najlepszemu przyjacielowi wszystko, co posiada - w tym partnerkę i dziecko).
Warto zestawić oba filmy Wrony ze sobą i rozpatrywać je razem. Jak zawsze w przypadku analizy dzieł powtarzających ten sam motyw tym, to co naprawdę ciekawe i znaczące w takim zestawieniu nie są podobieństwa, ale różnice. Dwie najważniejsze różnice modyfikujące i indywidualizujące schemat fabularny w każdym filmów to różnica w konstrukcji postaci kobiecej (mającej stanowić przedmiot wymiany między mężczyznami), oraz motyw przestępczego podziemia - nieobecny w Mojej krwi, a kluczowy dla rozwoju akcji i stawianych przed bohaterami dylematów w Chrzcie.
Yen Ha, partnerka Igora, którą razem z mieszkaniem na strzeżonym osiedlu, samochodem i aktywami na koncie chce przekazać swojemu przyjacielowi Olowi, jest mieszkającą w Polsce Wietnamką. Pracuje w barze z azjatyckim jedzeniem na Stadionie Dziesięciolecia, Igor spotyka ją w tramwaju, którym ona jedzie na poranną zmianę do pracy, a on wraca do domu z całonocnej imprezy. Relacja tych dwojga od początku do końca opiera się na nierówności i przemocy, Igor, choć wywodzi się z nizin społecznych, dzięki karierze sportowej wszedł do klasy wyższej średniej i cieszy się wszelkimi związanymi z tym przywilejami ekonomicznymi i społecznymi. Yen Ha pracuje cały dzień w śmieciowej pracy, mieszka w na obskurnym osiedlu, w ciasnym mieszkaniu, gdzie średnia osób na metr kwadratowy przekracza jakiekolwiek normy, w ogóle nie wiadomo, czy przebywa i pracuje w Polsce legalnie. To on dominuje pod każdym względem w tej relacji i nie waha się wykorzystywać swojej przewagi, od samego początku. Od momentu gdy Igor obsadza dziewczynę w roli obiektu swoich pragnień widz ma niekomfortowe wrażenie, że obcuje z sytuacją o charakterze przemocowym. Igor najpierw obsadza Yen Ha w swojej fantazji, a potem wszystkimi dostępnymi mu środkami, wykorzystując wszystkie dzielące ich nierówności, próbuje zmusić ją do jej odegrania.
Taki obraz relacji damsko-męskiej oburzył wielu krytyków, zarzucających filmowi mizoginizm, uprzedmiotowienie głównej bohaterki, rasizm, szowinizm etc. (najlepiej podsumowują je słowa Jakuba Sochy, który napisał, że film Wrony to "symulator tresowania Azjatki"). Już wtedy, gdy po raz pierwszy oglądałem Moją krew wydawało mi się, że choć na pewnym poziomie jak najbardziej celne, to wszystkie te zarzutu jednak przegapiają coś, co dzieje się w filmie. Widać to wyraźnie dopiero w zestawieniu z Chrztem. W Mojej krwi Wrona pokazuje kobietę niemą, skrajnie uprzedmiotowioną, poddającą się - mimo początkowego oporu - męskiej przemocy, zredukowaną do przedmiotu, którego wymiana między mężczyznami ma przywrócić ich dawną przyjaźń. Ale jednocześnie w Mojej krwi to podporządkowanie kobiety jest - być może zupełnie pomimo intencji twórców - problematyzowane, a przynajmniej nie jest naturalizowane. Widzimy nie tylko bezsilną, ulegającą przemocy młodą kobietę, ale także cały splot przyczyn o społecznym i ekonomicznym charakterze, które doprowadziły do jej podporządkowania, bierności i uprzedmiotowienia - mają one w filmie nie naturalny, ale społeczno-historyczny charakter. Yen Ha godzi się odgrywać fantazję Igora, gdyż - za sprawą sytuacji społeczno-ekonomicznej, w jakiej się znajduje - może się jej to wydawać najmniejszym złem, najmniej fatalną z dostępnych jej alternatyw. Dziewczyna jest w ciąży z innym mężczyzną, który nie zamierza się z nią związać, nie ma mieszkania, z małym dzieckiem nie będzie mogła pracować, nic nie wskazuje, by mogła liczyć na pomoc rodziny - w tej sytuacji fakt, że godzi się wejść w rolę, w jakiej obsadził ją Igor w swoim spektaklu pojednania z Olem wydaje się widzom jakoś zrozumiały.
Nawet jeśli film Wrony powstał jako fantazja o archetypicznej "męskości" i męskich rytuałach, to zupełnie przypadkiem - za sprawą takiej, a nie innej sytuacji społecznej kobiecej bohaterki - wyszedł z niego film o głębokim kryzysie męskości i dezintegracji patriarchalnej fantazji. Dlaczego Igor wybiera właśnie Yen Ha, dlaczego właśnie pracującą na stadionie Azjatkę z nowego proletariatu? Czy tym, co go w niej pociąga nie jest właśnie jej podporządkowana pozycja społeczna i ekonomiczna i wynikająca z niej bezsilność, brak pewności siebie, wszelkich kapitałów, "siły negocjacyjnej" w relacjach mężczyznami reprezentującymi wyższą pozycję społeczną? Czy taki wybór nie jest symptomem kryzysu tradycyjnej, niezrekonstruowanej męskości (którą wyraża Igor i za którą Wrona - jak widać w Chrzcie i wypowiedziach publicznych reżysera - wyraźnie tęskni), nie będącej w stanie realizować się w związkach z kobietami zajmującymi podobną (równą mężczyźnie) pozycję w hierarchii społeczno-ekonomicznej? Czy możemy sobie wyobrazić, że Igor mógłby zbudować relację przypominającą tą, jaką ma Yen Ha, z kobietą dorównującą mu pozycją społeczną, czy majątkową? Z taką, dla której jedyną alternatywą dla przyjęcia roli w jego fantazji nie byłaby skrajna pauperyzacja?
Być może zupełnie mimowolnie film Wrony dotyka tu bardzo ciekawego problemu: tego, w jaki sposób różnica płciowa działa dziś w związku z takimi kryteriami jak klasa, narodowość, czy rasa. Moja krew pokazuje, że sama różnica płci nie generuje już dziś aż takich nierówności, które mogłyby wymusić na kobietach należącym do względnie wyemancypowanej, szerokiej klasy średniej krajów rozwiniętych (także tych uboższych, jak nasz) zgodę na takie podporządkowanie się mężczyźnie, jakiego oczekiwał od nich tradycyjny, niezrekonstruowany patriarchat. W późnym kapitalizmie niezrekonstruowana męskość może realizować się tylko w relacjach, w których oprócz różnicy płci, między mężczyzną, a kobietą występują także dodatkowe różnice (klasy, rasy, narodowości, usytuowania w globalnym podziale centrum-peryferia etc.), produkujące swoistą "nadwyżkę nierówności", której - przynajmniej wśród klas średnich krajów rozwiniętych - nie dostarcza już (a przynajmniej w o wiele mniejszym stopniu, niż wymagał by tego niezrekonstruowany patriarchat) sama różnica płci. Różne dyscypliny nauk społecznych, film i literatura odnotowują - być może nie przybierające wielkiej skali, ale bez wątpienia istotne - zjawisko poszukiwania przez mężczyzn zajmujących lepszą pozycję w globalnym kapitalizmie (np. niemieckich pracowników kierownictwa średniego szczebla) partnerek wśród kobiet pochodzących z obszarów bardziej peryferyjnych (np. Ukraina, obszar posowiecki, Azja Południowo-Wschodnia). W ramach związków "międzynarodowych", czy "międzyrasowych" na świecie zdecydowani dominuje taki właśnie typ par. Nie trzeba zresztą długo badać Internetu, by trafić na reklamę jakiegoś portalu matrymonialnego, czy randkowego, na którym młode dziewczyny z Rosji, czy Chin szukają partnerów na zachodzie. Czy wieloma z mężczyzn decydującymi się na takie związki, nie kieruje to samo pragnienie co Igorem i ta sama niemożliwości odegrania tradycyjnych wzorców męskości w relacjach z kobietami o mniej więcej równym statusie społecznym?