Miesięcznik „Kino" 2010, nr 3, s. 36-37
W taką mniej więcej formułkę próbowałbym ująć charakterystyczny lecz wcale niełatwy do scharakteryzowania styl animacji Mariusza Wilczyńskiego. Wedle opinii Witolda Giersza - najwybitniejszego, obok Tomasza Bagińskiego, przedstawiciela nowatorskich tendencji w ożywianej na ekranie plastyce. Istotnie, obydwaj ci twórcy średniego pokolenia od dłuższego już czasu zwracają uwagę bardzo osobistym, choć bardzo różnym pod względem stosowanych technik i całkiem odmiennym wizualnie, pełnym wszakże inwencji i natychmiast rozpoznawalnym podejściem do filmu animowanego. Obaj też mogą się poszczycić sporymi sukcesami na międzynarodowym polu.
Używający artystycznego pseudonimu "Wilk", Mariusz Wilczyński miał jesienią ubiegłego roku kolejną retrospektywę swoich filmów za granicą, tym razem w brazyliskim National Museum. A przecież nie całkiem jeszcze umilkły echa zupełnie wyjątkowego wydarzenia, jakim był autorski przegląd jego filmowego dorobku w nowojorskim Museum of Modern Art, wiosną 2007. Tam też miała miejsce światowa premiera zrealizowanej przez niego około dwudziestominutowej liryczno-dramatycznej animacji "Kizi Mizi", pełnej zaskakujących poufałością i erotycznym posmakiem karesów kotka i... myszki. Zaprezentowanych również parę miesięcy później - w lutym następnego roku w oficjalnej selekcji krótkometrażowej podczas 58. edycji MFF Berlinale. Może się on także poszczycić pokazem innego swego filmu, zatytułowanego "Niestety", w londyńskiej National Gallery. Ale to tylko wybrane przykłady spośród wielu bardzo spektakularnych sukcesów zagranicznych tego artysty, bo przytoczenie w tym miejscu pełnej ich listy byłoby cokolwiek nużące.
Można zaryzykować opinię, że oryginalne plastycznie i fabularnie osobliwe, poetycko metaforyczne i przedziwnie surrealistyczne animacje "Wilka", pełne zaskakujących transformacji postaci i przedmiotów widocznych w kadrze, bardziej zostały docenione w świecie niż w rodzinnym kraju, choć przecież i tu był on wielokrotnie nagradzany. Jego duża aktywność - nie tylko jako reżysera animacji, ale i malarza (po studiach w łódzkiej ASP), scenografa, kompozytora, pedagoga, a także performera, organizujacego co czas jakiś muzyczno-plastyczne i filmowe zarazem spektakle pod żartobliwym nazwaniem Wilkanoc, w połączeniu z nader charakterystyczną posturą i osobistym urokiem, czynią zeń postać znaną i uznawaną w środowisku. Nie tylko telewizyjnym, gdzie funkcjonuje przede wszystkim jako autor wyrafinowanych pod względem graficznym dwu kolejnych wersji oprawy plastycznej kanału TVP Kultura.
Są to serie rytmicznie pulsujących w kadrze kilkunastosekundowych scenek. W szczególności z antropomorfizowanymi i najwyraźniej pozostającymi w doskonałej komitywie zwierzętami: psem, kotem i myszką.
Jednocześnie jest on pamiętany w Telewizji jako twórca trochę już zatartych w pamięci widzów dwóch setek tak zwanych księgoklipów, czyli rysunkowych spotów, pełniących funkcje plastycznych przerywników, które ożywiały poświęcone książkom partie programu Goniec Kulturalny, emitowanego w telewizyjnej Jedynce w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych.
Oczekując na doprowadzenie do - miejmy nadzieję - udanego artystycznie finału żmudnych, bo ciągnących się już kilka lat, prac nad kolejnym autorskim filmem animowanym Mariusza Wilczyńskiego o dość zagadkowym tytule: Zabij to i wyjedź z tego miasta, warto przyjrzeć się bliżej jego dotychczasowemu dorobkowi w tej dziedzinie. Jest on zresztą łatwo dostępny w Internecie na oficjalnej stronie artysty, a składa się z dziewięciu krótkich filmów o czasie projekcji od nieco ponad dwu czy trzech zaledwie minut - do parunastu i nawet około dwudziestu.