Oparte na prawdziwych zdarzeniach – głosi napis na początku filmu. Przez półtorej godziny obserwujemy niemą, nieopisanie smutną wspólną egzystencję matki i syna, dwustukilogramowego olbrzyma, ściśniętych na niewielkiej przestrzeni biednego mieszkania. Niczego nie dowiadujemy się o ich przeszłości, o tym, dlaczego żyją w ten sposób. Obserwujemy w milczeniu nadopiekuńczość i bezwarunkową miłość matki do syna, egzystencję składającą się z drobnych, codziennych czynności. Statyczność i bezlitosność niemych ujęć tworzą iluzję obserwowania świata filmowego w czasie rzeczywistym. Efekt ten wzmaga oświetlenie, które każe widzowi wejść w sam środek tego cichego dramatu, gdzie z braku akcji ludzie i przedmioty nabierają niesłychanego fizycznego ciężaru i emocjonalnej powagi. Pojawia się jednak szansa na ucieczkę od żmudnej egzystencji – mapa wisząca nad łóżkiem syna każe wierzyć, że bohaterowie nie będą zawsze tkwili w tej dziwnej symbiozie i upartej martwocie. Film Renardów działałby być może znacznie mocniej, gdyby był krótkim metrażem, jednak to właśnie przez swoją długość i statyczność, celowe wywołanie nudy u widza, skupienie na twarzach i zmarszczkach ciała, osiąga swój estetyczny cel.
Agata Pyzik